“Jumanji: Przygoda w dżungli” z 2017 roku szturmem wdarło się na szczyty box office’u mimo potężnej konkurencji w kinach (na przykład małej, niezależnej produkcji pt. “Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi“). Powodów było kilka. To nie był po prostu tani i nieprzemyślany remake popularnego filmu sprzed ponad 20 lat. Zmiana gry planszowej na grę komputerową (czy tam wideo) zadziałała na formułę odświeżająco, dołożono masę humoru, trochę efektownej akcji i niezłych aktorów, z uwielbianym przez wszystkich The Rockiem na czele. Po dwóch latach na ekrany wchodzi trzecia odsłona Jumanji (w podobnej sytuacji: grudzień, konkurencja w postaci “Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie“) i… poza powracającą obsadą nie ma żadnej z zalet swojej poprzedniczki.

     Fabuła jest pretekstowa i uzasadnienie powrotu czwórki przyjaciół do gry jest obrazą dla inteligencji nawet w kinie stricte rozrywkowym. Żeby nie było dokładnie tak samo, mamy urozmaicenie w postaci Eddiego (w tej roli Danny DeVito) – dziadka jednego z bohaterów i Milo (Danny Glover) – przyjaciela/byłego wspólnika tegoż dziadka . Zabieg skutki ma raczej opłakane. Masa żartów, a raczej “żartów”, bazuje na tym, że starzy ludzie mają przytępiony słuch, nie pamiętają, co się do nich mówiło, często są niezdarni i się przewracają. Boki zrywać…

     Dorzucono konflikt między Eddim i Milo, którzy – jak się okazuje – mają burzliwą historię. Problem w tym, że motyw ten sztucznie znika co jakiś czas, żeby znów wrócić nie wiadomo po co i dlaczego. Morał z tego mógłby być wcale niezły, ale ostateczne rozwiązanie wątku woła o pomstę do nieba scenarzystów. Napiszę pod recenzją w ramce spojlerowej, ale przyznam szczerze, że nie wierzyłem na gorąco, że to się naprawdę wydarzyło. Że ktoś pomyślał “o, dobry pomysł” i nikt inny po drodze nie oponował. Szok.

     Sceny akcji pojawiają się nagle i są sztucznie poupychane w miejsca, gdzie scenariusz już kompletnie nie ma pomysłu na siebie. Jeśli jakaś postać blisko finału ma za dużo żyć (pamiętne paski-tatuaże na rękach), to ad hoc dokłada się tor przeszkód, który ma zredukować liczbę “respawnów” do jednego, żeby stawka ponownie była wysoka.

     Aktorzy robią co mogą, ale to co było silną stroną poprzedniej, teraz nie jest już tak idealne. Danny DeVito śmiesznie gada i przewraca się, bo ma chore biodro. Karen Gillan nie dostała nic ciekawego do zagrania. Jej postać jest tu zbędna. Podobnie postać Nicka Jonasa (Seaplane). Bardzo miłym zaskoczeniem jest występ Awkwafiny. Wnosi sporo świeżości jako jedna z dwóch nowych postaci w grze i bywa naprawdę zabawna (np. kiedy jest tylko “naczyniem” dla Eddiego). Fantastycznie spisuje się Kevin Hart, bo jego imitacja Milo czy po prostu Danny’ego Glovera to najzabawniejszy element filmu. Najtrudniej ma jednak Dwayne “The Rock” Johnson, któremu kazano… grać. O ile nieźle wychodzi mu robienie z siebie wielkiego niezdary w ciele olbrzyma, o tyle jego wersja DeVito… Ojojoj. Nie chcę się nad Johnsonem pastwić, ale ogląda się to niezbyt dobrze. Ewidentnie się chłop męczy, a warsztatu/talentu brakuje, oj brakuje. Najlepiej widać to, kiedy wspomniana Awkwafina robi to samo i mamy porównanie.

     Dla fanów “Gry o tron” ciekawostka: czarny charakter, Jurgen The Brutal, to nasz stary dobry znajomy Rory McCann, czyli Ogar aka Sandor Clegane. Chciałbym więcej napisać o jego udziale, ale jest typowym złoczyńcą do zapomnienia. Jest zresztą scena w filmie, w której macha ręką na bohaterów i… wychodzi. Też miałem ochotę wyjść, ale z sali kinowej.

     Poprzednie Jumanji miało jakiś pomysł, wnosiło nowe elementy do gry i pachniało świeżością. “Następny poziom” to po prostu skok na kasę. Sony postanowiło spieniężyć chodliwą markę jeszcze raz, zanim ludzie o niej zapomną. Szkoda czasu, chyba że naprawdę wam się nudzi, ale i w takiej sytuacji jest wiele ciekawszych filmów do obejrzenia.

Jumanji: Następny poziom (Jumanji: The Next Level)
3/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments