Tak dobrze żarło i co?
Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1 (The Hunger Games: Mockingjay Part 1)
Poprzednie części (raz i dwa) wciągnęły mnie dość mocno w dystopijny świat, w którym przyszło żyć poczciwej Katniss Everdeen. Zapowiadały wielki finał i ostateczną konfrontację dobra ze złem. Niestety w czasach mamony rządzącej kinematografią ktoś wpadł na kiepski pomysł i wzorem Harrego Pottera rozbito kulminację na dwa filmy. Przez ten zabieg pierwsza część Kosogłosa jest póki co najsłabsza z serii.
Od pierwszych minut dowiadujemy się co dzieje się z główną bohaterką po ucieczce z areny Igrzysk Śmierci. W tym czasie w dystryktach wybucha rewolucja, a my poznajemy nowego gracza: prezydent Coin. Szefową trzynastego dystryktu, który okazuje się być mniej martwy niż przesadzone pogłoski na ten temat. Nie wszyscy uciekli razem z Katniss, Peeta został pojmany i jest przetrzymywany w stolicy. Zaczyna się wojna na pełną skalę. Nietypowa, bo głównie na filmy propagandowe. Z jednej strony Everdeen, z drugiej Peeta i tak sobie “rozmawiają” przez telewizyjne spoty. Wiemy, że kolejni ludzie przyłączają się do partyzantki, mają miejsce bombardowania i pogromy. Niestety, mało z tego widać na ekranie, a jak już widać to wygląda tak kretyńsko, że nawet pryzmat “to film dla nastolatków” nie ratuje przed łapaniem się za głowę. Sceny z drwalami w lesie czy ta przy tamie każą spekulować, że rebelia ma szansę tylko jeśli w odwodzie czeka kilka miliardów wojowników gotowych rzucać się pod lufy karabinów jak zombie.
Rozumiem, że nie jestem grupą docelową, ale są jakieś granice. Sztuczność z jaką wrzucają “młodszego Thora” w centrum wydarzeń jest nieznośnie wyczuwalna. Musi być wątek miłosny więc Gale jest zawsze pierwszym wyborem jeśli idzie o wojskowe akcje i operacje dla komandosów. W filmie mało się dzieje, dużo się gada. Czasem są to bardzo ciekawe dialogi (zawsze z udziałem Plutarcha, szkoda, że Seymour Hoffman opuścił ten łez padół), a czasem ma się “hobbitowe” wrażenie, że autorzy nie wiedzieli jak zapełnić czas pełnometrażowej produkcji i dorzucili zbędne, nic niewnoszące sceny. M.in. pewne bombardowanie i powrót po kota. Sztuczne budowanie napięcia i udawany dramatyzm.
Czekam na ostateczny koniec tej historii – po najnowszej odsłonie – z mniejszym zainteresowaniem niż poprzednio. Mam wrażenie, że z pierwszej części Kosogłosa można by spokojnie zrobić treściwe 45 minut wprowadzenia i dalej pokazać to co mamy zobaczyć w finałowej produkcji.